Firma Lionbridge to jeden z największych dostawców usług lokalizacyjnych na świecie. Mówiąc w dużym uproszczeniu – jedno z największych biur tłumaczeń. Od roku 2005 w Lionbridge działa wewnętrzny system CAT, Logoport. Jego cechą charakterystyczną jest działanie w oparciu o centralny serwer TM – tłumacze pracują w trybie on-line, co zapewnia firmie wiele korzyści. Teraz Lionbridge wprowadza nowy, „rewelacyjny” system, Translation Workspace (GeoWorkz).
Na wypadek, gdyby czytelnik nie znał Logoporta, kilka słów wprowadzenia. System opiera się na dość rozsądnym założeniu – centralny serwer pamięci tłumaczeniowej (TM) umożliwia równoczesną pracę wielu osobom nad tym samym projektem i dzielenie się glosariuszami. Tłumacze mogą sprawdzić, jak dany termin został przetłumaczony przez kogoś pracującego równolegle, co ułatwia zachowanie spójności i przyspiesza pracę. Przynajmniej w teorii, bo różnie z tym sprawdzaniem bywa. Firmie łatwiej też jest zarządzać pamięciami tłumaczeń. Od strony klienta (tłumacza) program oferuje nakładkę na edytor Word (podobną do starszych wersji Tradosa lub WordFasta), edytor XLIFF (naprawdę niezły), oraz całkiem przyzwoite narzędzie do kontroli jakości. Z punktu widzenia tłumacza największym minusem jest konieczność pracy w trybie online, ze stałym dostępem do internetu. Nie ma łącza – nie ma pracy. Zastrzeżenia można mieć też do jakości algorytmów wyszukiwania terminów w glosariuszach – działają w sposób dość nieprzewidywalny.
Firma chwali się, że Logoport ma 90 tysięcy zarejestrowanych użytkowników, a codziennie pracuje na nim około 2000 osób – i to niestety czuć.
Teraz Lionbridge robi krok dalej, uruchamiając na bazie Logoporta nowy produkt, Translation Workspace. Główna różnica polega na tym, że po zarejestrowaniu się w systemie użytkownik będzie mógł korzystać z serwera do pracy nie tylko na zlecenie firmy Lionbridge, ale też użyć go do innych zleceń. Każdy posiadacz konta może w dowolny sposób korzystać z dostępnych narzędzi, pełniąc rolę zarówno zleceniobiorcy, jak i zleceniodawcy. Możemy np. przyjąć od dowolnego klienta zlecenie na 50 tys. słów i podzielić się nim z dwoma osobami, zapewniając im dostęp do TM na ustalonych przez nas warunkach, dysponując bieżącą kontrolą nad postępami i możliwością redakcji przetłumaczonych segmentów. Teoretycznie całkiem niezły pomysł – w końcu absolutnym hitem są obecnie wszelkiego typu aplikacje „w chmurze” (cloud), traktowanie programów jako usług (application as service) itd. Nie trzeba instalować wielkiego, skomplikowanego oprogramowania (wystarczy małe i skomplikowane), nie musimy się martwić o backupy TM, nie trzeba replikować naszych zasobów (assets) między różnymi komputerami – wszystko dostępne jest centralnie, na serwerze. Oprócz narzędzi podobnych do obecnych, logoportowych, czyli nakładki na Worda i edytora Xliff, dostępne będzie narzędzie do kontroli jakości oraz program do redakcji w trybie on-line, na serwerze. Obsługiwanych ma być większość powszechnych formatów – przez Office i systemy markupowe do programów do składu. I przyznaję, że pomysł może być atrakcyjny, zwłaszcza w przypadku współpracy niewielkich grup tłumaczy, ale…
Po pierwsze – wydajność logoporta. Jeśli firma drastycznie nie zwiększy liczby dostępnych serwerów, projekt skazany będzie na niepowodzenie. Obecnie współpraca z serwerem może być bardzo uciążliwa – nie ze względu na czas potrzebny na połączenia z serwerem, a z powodu czasu reakcji serwera, który ewidentnie nie wyrabia. Zdarzają się sytuacje, kiedy na samą analizę plików trzeba czekać w kolejce kilkadziesiąt minut, a zrealizowanie zapytania o concordance potrafi trwać kilkadziesiąt sekund.
Po drugie – model płatności, dumnie określany „pay as you go”, a w praktyce – miesięczne opłaty subskrypcyjne, których wysokość zależy od liczby słów do przetłumaczenia. Według zaprezentowanych planów najtańszy abonament miesięczny będzie kosztował 10 euro i pozwalał na przetłumaczenie 5 tysięcy słów – a to oznacza koszt około 8 groszy za słowo – znam agencje, które płacą mniej swoim tłumaczom (nie jest tak źle, pomyliłem się o jedno zero – nie 8 groszy, a 0,8 grosza). Oczywiście przelicznik ceny za słowo poprawia się wraz z rosnącym limitem, spadając do 0,00025 grosza/słowo przy rozsądnym dla freelancera limicie 80 tysięcy słów miesięcznie… ale i tak oznacza to wydawanie 50 euro miesięcznie. Za 200 można kupić kilka bardzo dobrych, komercyjnych programów, a te z całkiem górnej półki kosztują 600-800 euro.
Na plus należy zaliczyć systemowi sposób rozliczania otrzymywanych zleceń – jeśli dostanę zlecenie od innego użytkownika systemu (np. korzystającej z niego agencji), tłumaczone słowa nie liczą się do mojego limitu miesięcznego, a do limitu zleceniodawcy.
Na koniec wybitnie kontrowersyjny pomysł właściciela systemu – od chwili pełnego wdrożenia systemu GeoWorkz do wszystkich tłumaczeń w firmie Lionbridge, tłumacze pracujący dla firmy będą musieli posiadać płatne konta w serwisie, by otrzymać pracę. Czyli trzeba będzie zapłacić, by móc pracować. Trudno mi uwierzyć, by tłumacze chętnie się na to decydowali.
Więcej informacji na temat systemu można znaleźć na stronie GeoWorkz – dostępne są materiały reklamowe i techniczne dla freelancerów, biur tłumaczeń i zleceniodawców.
3 pings
[…] założeniach systemu pisałem już parę miesięcy temu – przypominając w skrócie, system oferuje serwer pamięci tłumaczeń […]