Jul 05

LinkedIn kontra tłumacze

linkedin15 czerwca dostałem list z serwisu LinkedIn. Z pozoru niewinny, po prostu zaproszenie do udziału w skierowanej do tłumaczy ankiecie pod hasłem „Help us improve how LinkedIn serves you” (Pomóż nam usprawnić działanie LinkedIn dla ciebie). Postanowiłem wypełnić ankietę, jednak w trakcie tego procesu stało się jasne, że jest ona skierowana do określonej grupy zawodowej – tłumaczy – i wcale nie chodzi o usprawnienie działania „dla nas”, a o wysondowanie gruntu pod wykorzystanie nas, tłumaczy, do lokalizacji serwisu na wiele języków. Ankieta wywołała sporą burzę w światku niezależnych tłumaczy. Dlaczego?

Głównym powodem dość powszechnego oburzenia był fakt, że jedno z pytań ankiety dotyczyło „rekompensaty” za wykonane tłumaczenie. Dostępne opcje odpowiedzi:

  • Dla przyjemności.
  • Przyznanie wysokiej pozycji w rankingu tłumaczy.
  • Reklama/dodatkowe informacje o tłumaczeniu w profilu LinkedIn.
  • Członkostwo w grupie tłumaczy LinkedIn.
  • Wyższy poziom konta LinkedIn.
  • Inne.

Jak widać odpowiedzi w ogóle nie przewidywały wynagrodzenia za pracę i to właśnie wywołało burzę w świecie tłumaczy, której istoty autorzy pytań oraz wiele osób spoza branży nie rozumie. Choć nie jest to wcale skomplikowany problem. Czy idziemy do mechanika z samochodem do naprawy i proponujemy mu, żeby naprawił nam samochód bo to wyzwanie? Albo dlatego, że będzie się przy tym dobrze bawił? Czemu firma prowadząca serwis LinkedIn nie zwróci się do księgowych, by społecznie zajęli się księgowością na rzecz portalu? A może poprosić programistów o nieodpłatne napisanie aplikacji dla serwisu? Wydaje mi się, że nikt nie potraktuje poważnie tego rodzaju propozycji. Czemu więc z podobnym pomysłem zwraca się do tłumaczy?

Podstawowym problemem wydaje się być elementarny brak zrozumienia istoty naszego zawodu w „szerokich masach”. Ogólnie uważa się, że do zostania tłumaczem wystarczy fakt znajomości więcej niż jednego języka. Niestety, nie jest to prawdą. Oczywiście, na pewnym poziomie każdy może wykonywać tłumaczenia z obcego języka, choćby używając słownika. Problem pojawia się, gdy chcemy takie tłumaczenia sprzedać. Tu trzeba już wykazać się czymś więcej, niż elementarna znajomość języka. A gdy już się to „coś więcej” opanowało, tłumaczenie staje się pracą zarobkową. Każda godzina poświęcona na pracę ma swoją wartość. Tymczasem duża, komercyjna firma zwraca się do zarejestrowanych u siebie tłumaczy z pytaniem o możliwość bezpłatnego wykonania pracy na jej rzecz.

Oczywiście, można na sprawę spojrzeć inaczej. Pojęcie crowdsourcingu, czyli wykorzystania użytkowników do wykonania pracy, w tym wypadku lokalizacji, nie jest niczym nowym i zostało już wykorzystane przez wiele firm, głównie tworzących portale społecznościowe i oprogramowanie. Z bardzo różnym skutkiem. Niektóre powstałe w ten sposób tłumaczenia są prawie „przysłowiowo” złe, jak np. Polska wersja portalu Facebook. Czemu więc nie wykorzystać faktu, że użytkownicy portalu mówią w wielu językach i mogliby przyłożyć rękę do stworzenia stron w języku ojczystym. Problem w tym, że oferta wypełnienia ankiety nie została rozesłana do wszystkich użytkowników, a wyłącznie do zawodowo zajmujących się tłumaczeniami. Czyli osób, które się z tego utrzymują. Patrz przykłady z samochodem czy księgowością dwa akapity wcześniej. Po drugie, oferta „rekompensaty” nie przewidywała płatności. Cóż, można się tłumaczyć, że opcja z płatnością to zupełnie inna ścieżka (rozmowa z agencją tłumaczeniową/firmą lokalizacyjną), ale… Pojawia się tu jeszcze argument kosztów. Oczywiście wbrew pozorom crowdsourcing nie jest darmowy – konieczne jest stworzenie aplikacji umożliwiającej użytkownikom tłumaczenie/wysyłanie tekstów oraz redakcję/ocenę tłumaczeń (może aplikacja też zostanie napisana za darmo przez programistów?). Ktoś musi nadzorować ostateczny kształt lokalizacji i pilnować spójności językowej. W przypadku przedsięwzięcia skierowanego do profesjonalistów nie może być mowy o niskiej jakości lokalizacji. Z drugiej strony, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że raz stworzoną (kupioną) platformę można wykorzystać do dowolnej liczby języków, całkowity koszt tłumaczenia z użyciem takiego narzędzia i „darmowego” tłumaczenia przez użytkowników z pewnością będzie niższy, niż przy lokalizacji dla każdego języka przez profesjonalistów.

Z trzeciej strony…

Jeśli się zastanowić nad propozycjami „gratyfikacji” za tłumaczenie LinkedIn, przynajmniej jedna z opcji ma realną finansową wartość (wyższy poziom konta), a pozostałe (poza „dla przyjemności”) można potraktować jako inwestycję w karierę i działania reklamowo-prestiżowe. Coś jak tłumaczenie próbek. Jednak ilu tłumaczy może sobie pozwolić na poświęcenie większej ilości czasu na tego rodzaju działania? I czy po całym dniu tłumaczenia „na życie” można jeszcze tłumaczyć „dla przyjemności” na rzecz komercyjnej firmy? Marketingowo LinkedIn raczej stracił tym ruchem.

Poniżej filmik, który demonstruje, jak często traktowana jest praca freelancerów i jakie ma to przełożenie na tzw. „poważne” zawody.

Jeśli chcesz wiedzieć więcej o sprawie, polecam następujące teksty:

Informacja o wynikach ankiety opublikowana przez jej autora:

http://blog.linkedin.com/2009/06/19/nico-posner-translating-linkedin-into-many-languages/

Bardzo ostra reakcja jednego z tłumaczy:

http://simmer-lossner.blogspot.com/2009/06/translators-being-treated-like-cattle.html

W miarę wyważony tekst w Global Watchtower (choć pisany raczej z punktu widzenia firm):

http://www.globalwatchtower.com/2009/06/19/linkedin-ct3/

Reakcja na powyższe (polecam również komentarze):

http://www.matthewbennett.es/1094/crowdsourcing-translations-and-linkedin-a-response-to-the-global-watchtower-opinion/

I artykuł w New York Times o całej sprawie, o dość znamiennym tytule:

http://www.nytimes.com/2009/06/29/technology/start-ups/29linkedin.html?_r=2

Leave a Reply

Your email address will not be published.